Warning: Undefined variable $parent_style in /home/mmatczak/public_html/caratelier.pl/wp-content/themes/Nexus-child-02/functions.php on line 13
Otolaryngolog (ten od ucha)

Otolaryngolog (ten od ucha)

W warsztacie też niekiedy można się nasłuchać i jest znacznie ciekawiej niż w TV. Ale dziś nie o tym, tylko o zmęczeniu zmysłu słuchu.

O serwisowaniu również będzie nieco mniej, ale jak ktoś zechce, to wyciągnie dla siebie wnioski i w tej materii.

Radio Ga Ga

Kiedyś miałem samochód, bardzo fajne renault clio. Mój pierwszy nowy pojazd. Ale od początku coś w nim szemrało pod deską rozdzielczą. Długo głowili się nad tym specjaliści z jednego ASO, ale dopiero w drugim dali radę ułożyć na miejscu szeleszczące kabelki, co to w fabryce się robotnikom nie chciało.

Oczywiście od dobrych ludzi usłyszałem „kup sobie radio”, a że były to czasy, gdy niektórzy Twoi sąsiedzi pociągali jeszcze z butelki… mleko, radio nie było standardowym wyposażeniem, a montaż odbiornika groził jego utratą (taki złodziejski recycling). W końcu jednak kupiłem, ale jednak już po usunięciu usterki.

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że ostatnio w krótkim czasie zaatakowały mnie przez uszy różne osoby i zebrało mi się na zwierzenia. Zanim jednak o nich, to żeby nie było… Pierwsza cenna rada: na hałasy w aucie kup sobie radio. Ale od CarAtelier wymaga się więcej, opiszę teraz podstawy teoretyczne zagadnienia słyszenia.

Teoria gier

Wspomniałem już kiedyś, że klienci, czy też w ogóle nasi współbracia reagują różnie: jedni bardziej na to, co widzą, kolejni na to, co słyszą, a jeszcze inni muszą dotknąć. Oczywiście wszyscy w jakiś sposób reagujemy na to, co mówią nam akurat dostępne zmysły, ale jeden z nich jest dominujący, drugi gorszy, a trzeci ląduje w zupełniej nieświadomości. Przynajmniej w wybranych i najmniej odpowiednich momentach, np. wzrok podczas poszukiwań skarpetek w szufladzie czy majonezu w lodówce.

W warsztacie samochodowym wyższość jednych zmysłów nad innymi działa oczywiście tak, że niektórzy z nas muszą brać udział w oględzinach, inni koniecznie dotknąć uszkodzonego elementu, a słuchowcy zupełnie nie mają takich potrzeb (o ile cena nie jest niespodziewanie wysoka!).

Niektórzy przeszkoleni sprzedawcy wykorzystują (oczywiście akurat w warsztacie najrzadziej) owe zależności, grając na naszej podświadomości, używając odpowiednich słów i sformułowań, np.: „popatrz”, „jasne”, „rozpatrywać” – te zwroty lepiej dotrą do wzrokowców; „słuchajcie”, „brzmi dobrze”, „coś tu nie gra” – do słuchowców; „komfort”, „czujesz”, „ciężka sprawa” – do kinestetyków. Nie muszą się tak werbalnie wysilać, gdy mogą pokazać lub dać pogłaskać jakiś towar, przy czym z towarem jest oczywiście łatwiej, a z niematerialną usługą trudniej, więc sposób mówienia o usłudze ma szczególne znaczenie handlowe.

Gospoda(rz)

A poza handlem, to np. słuchowcom przeszkadza, kiedy podczas nauki czy innych mniej lub bardziej profesjonalnych czynności dochodzą do nich niezaplanowane dźwięki… W ten sposób wracamy więc z teoretycznej wycieczki i przechodzimy do pozaserwisowej praktyki, czyli do słuchowych ataków na moją osobę.

Niedawno byłem ja sobie w pubie, gdzie emitowano mecz ligi angielskiej (chyba dla obsługi, bo klientów nie było wielu i trudno było wśród nich dostrzec samych bezkompromisowych pasjonatów piłki kopanej), więc jak to w gospodzie, trzeba było się drzeć, żeby się usłyszeć. To przecież naturalne, że kiedy idziemy pogadać w sympatycznym towarzystwie, to musimy się zakrzyczeć.

Później w tymże pubie obsługa się na mnie wydarła, kiedy zapytałem, gdzie zapłacony posiłek, który od kilkunastu minut powinien być już w moim żołądku. Pewnie naoglądała się zbyt wielu meczów piłki kopanej. Albo, co zresztą możliwe, dopiero co wyszła ze szkoły powszechnej, gdzie, jak wiadomo, należy zachowywać się niczym w pubie, by się usłyszeć.

Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna

Jakiś czas po wizycie w knajpie, zadzwoniła pani, żeby powiedzieć mi, że skoro mieszkam w tej miejscowości (nazwy nie pamiętam), to może bym przyszedł na jakiś pokaz garnków czy innych pościeli. Dzwoniła już po raz czwarty (mimo iż już wcześniej stanowczo odmawiałem przeprowadzki), więc to chyba robota miejscowego burmistrza, który chce mieć pochwalić się większą liczbą wykształconych mieszkańców i rozdaje mój numer na lewo i prawo.

Potem znowu, jak zwykle, zatelefonowała pani z „domu inwestycyjnego”, a kiedy tylko udało mi się przerwać jej potok słów (ci, co dzwonią, jak doskonale wiecie, zaraz po upewnieniu się, czy mają do czynienia z osobą decyzyjną lub swoim koleżką z podwórka, rozpoczynają nieprzerywalny monolog godny Hamleta), to wydarła się na mnie, że przecież nic mi nie proponuje. Najpewniej siostra tego z pubu, taka jej familia!

Że nie wspomnę o Pani z Mechanicznej Pomarańczy, która chyba już się zorientowała, że nie kupię, więc jest bardzo spokojna i zrezygnowana, chociaż musi wykręcić mój numer po raz kolejny. Swoją drogą to dość karkołomna, acz testowana przez lata konstrukcja myślowa: zamęczmy go, to może w końcu kupi…

Sęk w tym, że my potrzebujemy wszystkich. I tych co chcą, i tych co się wahają. Bo inaczej mogłoby dojść do tego, że któregoś dnia tylko my dwaj musielibyśmy koniom grzywy pleść. Ja wiem, polokoktowcy nas nie kochają, ale my ich tak długo będziemy kochać, aż oni nas wreszcie pokochają. (Kingsajz, reż. Juliusz Machulski)

Przy okazji; widziałem ogłoszenie o pracę na stanowisku konsultanta telefonicznego… Napisali, że dają służbowy telefon…

Słyszysz… wołam ciebie ja, brzoza

Następnie moje uszy zaatakowała pani z ubezpieczalni z niezwykłą historią o tym, żeśmy się dzień wcześniej umawiali na rozmowę oraz że ubezpieczyciel ów, firma pn. „Trzecia Co Do Długości Polska Rzeka”, prowadzi kampanię. Ja na to, że fajnie i bardzo mi miło, niech się reklamuje na CarAtelier, ale jednak okazało się, że kampania polega na tym, że to ja mam zapłacić. Taka kampania…

I jeszcze parę kolejnych telefonów, więc dla odmiany włączyłem obrazek z TV, żeby odpocząć. A tam w ciągu trzech minut przemówił pewien prezydent, pewna premier i pewna inna premier. Ci, choć z różnych opcji, opowiadali jakoś tak samo smętnie i monotonnie, zupełnie jakby dwójka była na okresie próbnym w call centre „domu inwestycyjnego”, a trzeciej niespodziewanie dali wypowiedzenie. Nie dałem rady i musiałem za karę wyłączyć im wszystkim dźwięk. Bardzo przyjemnie tylko poruszali ustami.

Co by nie mówić o innym byłym premierze, chwilowo poza Polską, ten przynajmniej dawał się słuchać.

 

A w warsztacie… no cóż, też niekiedy można się nasłuchać. I często jest znacznie ciekawiej niż w TV oraz ciszej niż w pubie, a poziom Wersalu podobny.

[FM_form id=”1″]

Autor: Maciek

Podziel się tym postem na
Show Buttons
Hide Buttons

WP Facebook Like Send & Open Graph Meta powered by TutsKid.com.